Serbia

Wstecz

Październik/Listopad 2017

Niewielka wieś w zachodniej części Serbii - Tubravić. To tu znajduje się Kościół Świętego Michała Archanioła, znany również pod nazwą Valjevska Gračanica, miejsce kultu lokalnej, bardzo religijnej ludności. Cerkiew sukcesywnie podtapiana, znalazła się całkowicie pod wodą w marcu 2016 roku. Nastąpiło to w związku z budową zapory Rovna, która powstała tu mimo licznych protestów. Polscy nurkowie postanowili dotrzeć do jej wnętrza.


Po raz pierwszy usłyszałem o cerkwi od Jarka Kura, polskiego instruktora, który w Serbii prowadził kurs nurkowania jaskiniowego dla miejscowych płetwonurków. Opowiadali mu oni  o możliwości zanurkowania w kościółku, w którym ciągle jeszcze na ścianach wiszą ikony ze świętymi, a na suficie - żyrandol. Sami wykonali tam jedno nurkowanie i nakręcili parę ujęć kamerką GoPro. Materiał był fascynujący i definitywnie trzeba było tam jechać jak najszybciej.


Przed wyruszeniem z Polski, wspólnie z dwoma kolegami nurkami: Jackiem Kapczukiem oraz Łukaszem Piórewiczem, solidnie się przygotowaliśmy. Bardzo pomógł nam w tym również Matija Petkovic - Serb i miejscowy nurek, którego wiedza i znajomość lokalnej społeczności okazała się nieoceniona. Zebraliśmy sporo informacji, nie tylko na temat samej cerkwi, ale również nastrojów panujących wśród miejscowej ludności, które - jak nas słuchy dochodziły - nie były zbyt pozytywne w stosunku do „obcych”. Szukając informacji o cerkwi okazało się, że w Europie jest 10 zalanych kościołów. Wszystkie zostały podtopione w ten sam sposób - postanowiono wybudować zaporę, zapora piętrzyła wodę i woda powoli zalewała tereny przed zaporą. Ale tylko w Valjewie cerkiew wygląda pod wodą tak, jak przed zalaniem. 

 

W drogę
Wyruszyliśmy autem zapakowani po brzegi sprzętem nurkowym i olbrzymim zapałem. Jechaliśmy z nadzieją, że naprawdę uda nam się sfotografować i zinwentaryzować cerkiew bardzo dokładnie. Byliśmy pełni obaw, że miejscowa ludność nie dopuści nas do  zbiornika i nie zgodzi się na to, byśmy nurkowali. Całe szczęście okazało się, że jest zupełnie inaczej. Bardzo pomógł nam patronat National Geographic. Byliśmy odbierani jako naukowcy, którzy badają obiekt, a nie nurkowie, którzy nurkują dla przyjemności.

Miejscowi byli pewni, że obiekt przez 1,5 roku pod wodą zupełnie się rozpadł. My wiedzieliśmy, że tak nie jest, że obiekty potrafią przetrwać wiele lat. Unikalność tego miejsca polega na tym, że państwo odkupiło tę cerkiew od kościoła prawosławnego, spłaciło wszystkie zobowiązania, pozwoliło wybudować cerkiew w innym miejscu i od strony formalnej można było zalać całą dolinę, ale gdy rozpoczęły się prace budowlane i okazało się, że ma nastąpić wyburzenie wioski, górę wzięły emocje.  Choć wszystko odbywało się legalnie, mieszkańcy ogrodzili całą cerkiew, do opróżnionej już świątyni zaczęli od nowa wnosić elementy wyposażenia, wieszać na ścianach krzyże i ikony, wstawiać ławki itd. Cerkiew ponownie zaczęła istnieć. Jednak proces podnoszenia wody w zbiorniku już się rozpoczął. Woda wzbierała kilka centymetrów dziennie, tak by jesienią 2016 doszczętnie zalać całą dolinę. 

 

27 metrów pod wodą
My pojawiliśmy się w Valjevie w październiku 2017 roku - to tylko 1,5 roku po utworzeniu się jeziora i nikt z nas nie mógł przewidzieć, jaka będzie widoczność. Jechaliśmy prawie 2 dni z Polski. Teoretycznie była szansa, że wszystko się ułoży dobrze, ponieważ od 2 tygodni nie padało w tej okolicy. Mieliśmy duże szanse, że woda  będzie przejrzysta. Dojechaliśmy pełni nadziei. Przygotowaliśmy sprzęt i wskoczyliśmy do wody.

Na początku zobaczyliśmy krzyż na dachu - było nieźle, niestety z każdym metrem w dół widoczność się psuła, tak aby na głębokości 7 metrów przejść w zawiesinę o konsystencji mleka. Nie widzieliśmy własnych latarek ani rąk, nie mówiąc już o robieniu zdjęć. Byliśmy bardzo rozczarowani, liczyliśmy na to, że poniżej pewnej głębokości woda znowu się oczyści. Po omacku zeszliśmy wzdłuż ściany, znając bardzo dokładnie topografię cerkwi. Na głębokości ok. 27 m namacaliśmy opierzenie dachu i okna. Udało nam się nawet dotrzeć do wejścia, które było bardzo wąziutkie i niskie. Prawie cały wpłynąłem do środka, ale i tam nie było lepiej. Nie było widać nic i robiło się niebezpiecznie. Wycofaliśmy się. Nazajutrz powtórzyliśmy nurkowanie, ale nie było lepiej.

 

Obudzona wyobraźnia
Byliśmy przygotowani na parodniowy pobyt w okolicy i mimo, że widoczność nam nie sprzyjała, postanowiliśmy jak najwięcej dowiedzieć się o całej historii. Ku naszemu zaskoczeniu i wbrew wszelkim uprzedzeniom, miejscowa ludność okazała się bardzo przyjazna. Samo nasze zainteresowanie cerkwią było dla mieszkańców miłym gestem. Chcieli opowiadać o historii tego miejsca. Tu każdy zna każdego i wszyscy traktowali cerkiew jak swoją. Słuchaliśmy opowieści o naprawianym dachu, o stawianiu płotu i o cudach, które się tu wydarzyły od XV w. Paradoksalnie „likwidacja” cerkwi wzmocniła zainteresowanie tym lekko zapomnianym obiektem.

Teraz mimo, że cerkiew znalazła się całkowicie pod wodą, nadal jest miejscem kultu - miejscowi stworzyli prowizoryczną ławeczkę, na której można zapalać świeczki. Na powierzchni wody, tuż nad zalaną cerkwią pływa zrobiona ze styropianu bojka, na bojce znajduje się krzyż opleciony ledami, które zapalają się po zmroku. Wygląda to może trochę „jarmarcznie”, a na pewno niestandardowo, ale w pełni oddaje atmosferę miejsca. 

Myślę, że powinniśmy tam wrócić. Jest we mnie ogromne pragnienie zrobienia zdjęć wewnątrz. Dzięki opowieściom miejscowych, wiemy że zachowały się ornamenty, ławki, kotary... Tym razem nie udało się z powodu kiepskiej widoczności, ale może za rok? Woda bardzo dobrze konserwuje...

Masz pytania?

Napisz do nas!